Ludzkie losy

Polsko-ukraińskie bohaterstwo Miłości

Halina Pługator

 

Trafiwszy przez przypadek na Ukrainę, dwudziestoczteroletnia Polka Monika Kaszuba poślubiła 42-letniego sportowca-paraolimpijczyka Wołodymyra Girskiego i przeprowadziła się do Lwowa.

Treningi aż do utraty sił, do bólu, do krzyku, do... życia. Inaczej on nie może, inaczej pozostanie kaleką, inaczej straci Ją, wymarzoną długimi nocami bez snu, nocami, pełnymi bólu i cierpień. Gdzie jesteś, miła blondynko, o uważnym spojrzeniu, przenikającym duszę i nie dającym spokoju mistrzowi, od którego nawet choroby odstępują, jednak miłość odstąpić nie może? Tak mijały godziny, dnie, tygodnie, aż wreszcie – telefon, który połączył w jedno szczęście dwa burzliwe i niełatwe losy.

 

“Już dawno miałbym być na tamtym świecie, jednak Bóg zachował mnie dla Moniki”, - uśmiecha się postawny mężczyzna, urodzony we wsi Kamieniobród pod Jaworowem. W wieku 11 lat zwinny i jak żywy srebro chłopiec został nagle dotknięty przez paraliż. Dlaczego? Nikt z lekarzy nie potrafił tego wytłumaczyć.

 

...Dziś to już przeszłość, ale dzień dzisiejszy młodych małżonków jest dość niełatwy. Monika i Wołodymyr opowiadają o swoim życiu, siedząc w malutkim pomieszczeniu lwowskiego zespołu sportowego “Spartakus”. Tu spędzają niemalże cały dzień, zaś nocować idą do akademika społecznego, z którego ich mają zamiar eksmitować. Jednak, jakkolwiek dziwne by się to wydawało, twarda codzienność jeszcze bardziej scementowała młodą rodzinę.

Na stole paruje pachnąca kawa, Monika po raz kolejny zaprasza do częstowania się cukierkami i siada koło męża, który, przezwyciężając ból, opiera się o ramiona żony. “Już dawno miałbym być na tamtym świecie, jednak Bóg zachował mnie dla Moniki”, - uśmiecha się postawny mężczyzna, urodzony we wsi Kamieniobród pod Jaworowem. W wieku 11 lat zwinny i jak żywy srebro chłopiec został nagle dotknięty przez paraliż. Dlaczego? Nikt z lekarzy nie potrafił tego wytłumaczyć.

Przez cały rok dziecko trzymano w szpitalu, a potem wypisano do domu, żeby... umierało. Czarny z bólu ojciec niósł syna na rękach do domu, jak w ostatnią drogę. Jednak, chyba Wołodymyrowi nie było pisane odejście z tego świata. “Godzinami leżałem w pustym domu, czekałem, aż powrócą rodzice, najmniejsze dotknięcie nóg powodowało, że ciało przeszywał tak okropny ból, że chciałem krzyczeń na cały świat. W takich chwilach naprawdę nie chciało mi się żyć”, - szybko i po cichu mówi pan Girski, niby odpędzając od siebie niemiłe wspomnienia.

Kilka lat bólu, rozpaczy, łez podlotka i przerażenia na myśl, że nie jest taki, jak wszyscy, że na zawsze pozostanie niepełnosprawny, ale też...dobrzy ludzie, którzy się trafili na drodze życiowej. Dzięki nim Wołodymyr skończył szkołę, został dobrym szewcem i znanym sportowcem. Uprawianie powerliftingu (trójboju siłowego i wyciskania sztangi leżąc – red.) przywróciło mu zdolność chodzenia i podarowało spotkanie z ukochaną.

Na zaproszenie ukraińskiej przyjaciółki, z którą razem pracowały w jednym z barów w Katowicach, młoda Polka przyjechała do Lwowa. Spodobało jej się tu wszystko, dlatego zdecydowała się pozostać dłużej. Jednak, wrodzona tolerancja i oszczędność nie pozwoliły dziewczynie na wykorzystywanie gościnności galicyjskiej. Wynajęła mieszkanie i zaczęła pracować w „Spartakusie” jako sprzątaczka.

 

Gdy Monika była obok, wydawało się mu, że na całym świecie nie ma osoby bardziej bliskiej. „Chciałbym mieć taką żonę”, - marzył, ale jednocześnie zdecydowanie odpędzał od siebie te myśli, przecież ona jest młoda i ładna, a on – to dużo starszy od niej niepełnosprawny mężczyzna bez żadnego majątku. Tyle tego bogactwa, co medali sportowych oraz dobroci serca.

 

Na smukłą blondynkę rzucało okiem wielu mężczyzn, niektórzy próbowali poznać ją bliżej, poderwać. Jednak, zachowując się bardzo grzecznie, Monika spuszczała wzrok i szybko omijała adoratorów ukraińskich. Po prostu się bała. Przebywając przez kilka miesięcy we Lwowie, zobaczyła, że właściciel mieszkania nie jest człowiekiem porządnym, – ponieważ nie miała, czym zapłacić za mieszkanie, odebrał jej paszport. „Zarobię i oddam wszystko, co do grosza”, - płakała Monika, a jednak mężczyzna obstawał przy swoim.

Dziewczyna opowiedziała o swoim problemie w pracy. Starszy trener Igor Łukatczuk zlecił Wołodymyrowi, by ten pomógł Monice w rozwiązaniu problemów z dokumentem oraz odnalezieniem nowego lokum. „Czym mogę jej pomóc, kiedy sam mieszkam tu, na terenie „Spartakusa”, innego mieszkania nie mam”, - myślał mężczyzna, któremu od dawna się podobała niedostępna ładna dziewczyna zza granicy. Z nią całymi godzinami potrafił rozmawiać o wszystkim.

Gdy Monika była obok, wydawało się mu, że na całym świecie nie ma osoby bardziej bliskiej. „Chciałbym mieć taką żonę”, - marzył, ale jednocześnie zdecydowanie odpędzał od siebie te myśli, przecież ona jest młoda i ładna, a on – to dużo starszy od niej niepełnosprawny mężczyzna bez żadnego majątku. Tyle tego bogactwa, co medali sportowych oraz dobroci serca.

Wkrótce potem Girski wyjechał na mistrzostwa Ukrainy, obiecując Polce, że po przyjeździe pomoże jej w nieszczęściu. Do domu wracał po kolejnym zwycięstwie, śpieszył do Moniki. Jednak dziewczyna już powróciła do Polski, nie pozostawiając Włodkowi ani adresu, ani numeru telefonu. „Czegoś ty chciał, czegoś się spodziewał?”,- pytając samego siebie, sportowiec omal nie płakał, a jego serce nie chciało wierzyć temu, że już więcej nie zobaczy ukochanej.

 

„Kocham cię i pragnę być z tobą zawsze, w radości i w smutku, przyjeżdżaj do mych rodziców, a potem się pobierzemy”, - szeptała Monika na pożegnanie. Włodek długo się wahał, obawiając się, jak potraktują go rodzice pięknej dziewczyny. Jednak w Polsce na niego czekała prawdziwa rodzina. Rodzice częstowali przyszłego zięcia, pokazywali mu miasto i... udzielili błogosławieństwa. „Jeśli ją kochasz, czyż możemy być przeciwni waszemu małżeństwu?”, - powiedzieli rodzice narzeczonej.

 

Nieoczekiwanie zakochany po uszy mężczyzna otrzymał z Polski jednego esemesa, potem drugiego, trzeciego. Tak trwało przez pół roku. Wkrótce Monika zaprosiła Wołodymyra do siebie, ale lwowianin nie miał odwagi wyjechać za granicę, więc zaprosił dziewczynę na święta Wielkanocne. “Porzed jej przyjazdem trzęsły mi się ręce i kolana, w głowie był mętlik, a serce, zdaje się, rwalo się z piersi”, - mówi Wołodymyr.

Spotkanie, uświęcone przez Wielkanoc, wszystko wyjaśniło zakochanym. „Kocham cię i pragnę być z tobą zawsze, w radości i w smutku, przyjeżdżaj do mych rodziców, a potem się pobierzemy”, - szeptała Monika na pożegnanie. Włodek długo się wahał, obawiając się, jak potraktują go rodzice pięknej dziewczyny. Jednak w Polsce na niego czekała prawdziwa rodzina. Rodzice częstowali przyszłego zięcia, pokazywali mu miasto i... udzielili błogosławieństwa. „Jeśli ją kochasz, czyż możemy być przeciwni waszemu małżeństwu?”, - powiedzieli rodzice narzeczonej.

Wesele odbyło się we Lwowie. Przyjaciele Wołodymyra pomogli finansowo, ponieważ żaden bank nie chciał udzielić kredytu w wysokości 3 tys. grywien. Motywacja była taka, że mężczyzna może...wkrótce umrzeć, któż potem będzie zwtracał pieniądze (!!!). Ta głupota nie przyćmiła szczęścia państwa młodych. Wesele było wspaniałe.

 

Włodek i Monika – to niepoprawni optymiści, zakochani we Lwowie. Oni wierzą, że nadejdą lepsze czasy. “Nawet, jeśli wylądujemy na bruku, nigdy go nie zostawię”, - mówi, przytulając się do męża, młoda żona. Jego oczy świecą się taką miłością i czułością, że, nie widząc tego na własne oczy, uwierzyć w istnienie takiej Miłości chyba nie można.

 

Niestety, jeszcze nie koniec problemów, stojących na drodze Moniki i Wołodymyra. Chociaż Wiaczesław Staszewski, prezes Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych w rejonie frankowskim pomógł im zamieszkać w społecznym domu akademickim “Troska”, młodym małżonkom stale grozi eksmisja stamtąd. Skromnej pensji oraz renty inwalidzkiej jest za mało, żeby wynająć normalne mieszkanie.

Jednak o tym, żeby wyjechać do sąsiedniego państwa, mowy nie ma. Włodek i Monika – to niepoprawni optymiści, zakochani we Lwowie. oni wierzą, że nadejdą lepsze czasy. “Nawet, jeśli wylądujemy na bruku, nigdy go nie zostawię”, - mówi, przytulając się do męża, młoda żona. Jego oczy świecą się taką miłością i czułością, że, nie widząc tego na własne oczy, uwierzyć w istnienie takiej Miłości chyba nie można.




Wróć do strony głównej